BLOGGER TEMPLATES AND TWITTER BACKGROUNDS

czwartek, 14 marca 2013

4. Randka



Siedzieliśmy w pizzerii, czekając na nasze zamówienie. Wzięliśmy jedną duża pizze, ale połowa miała być bez mięsa, dla mnie.
- Poopowiadaj mi coś o tobie. W sumie znamy się poprzez James’a… Nigdy nie mieliśmy okazji się lepiej poznać. – odezwał się Janathan.
- No dobra… Moja mama jest szefową jakiejś wielkiej korporacji, więc prawie nigdy nie ma jej w domu. Mi to nie przeszkadza. Lubię być sama.
- Możesz robić, co chcesz, słuchać muzyki na cały regulator – wszedł mi w słowo.
Zaśmiałam się.
- Między innymi. – zgodziłam się – Jak wiesz 15 stycznia miałam urodziny.
- Pewnie dostałaś coś super od rodziców? – Nie odpowiedziałam – co jest? – zaniepokoił się – Coś powiedziałem źle?
- Nie znam moich rodziców – szepnęłam.
- O rany! Strasznie mi przykro – Gestem pokazał abym wstała. Zdezorientowana zrobiłam, co mi kazał i podeszłam do niego.
John pociągnął mnie za ręce tak, że siedziałam mu na kolanach. Poczułam się skrępowana, ale o dziwo podobało mi się to. Przytulił mnie mocno do siebie.
- Przepraszam. – szepnął mi do ucha. Przeszedł mnie ciepły dreszcz.
- Nic się nie stało – skłamałam – Po prostu z nikim o tym nie rozmawiam.
- Nie musisz. – zaczął.
- Ale chcę. – weszłam mu w słowo – Renee miała kiedyś męża, Davida. Adoptowali mnie razem. Później zaczęli się coraz więcej kłócić, o duperele… David odszedł. Po mamie został mi tylko list…
- Zmieńmy temat. – zaproponował – Ostatnio oglądałem zdjęcia sprzed dwóch lat – ucichnął raptownie.
- I…? – Zachęciłam go.
- Byłaś ładną brunetką. – zarumieniłam się i schowałam twarz w dłonie.
- Nie przypominaj mi. – szepnęłam.
- Naprawdę ładnie ci było w naturalnym kolorze. – poczekał aż na niego spojrzę. Powoli podniosłam głowę. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Johnpomalutku zaczął przybliżać swoją do mojej.
- Wasze zamówienie. – oznajmiła kelnerka. Podskoczyłam jak oparzona i wstałam z kolan chłopaka. Szybko wróciłam na swoje pierwotne miejsce. Spojrzałam Jonathanowi w oczy.
- Yhm… Przepraszam. – wymamrotał. Uśmiechnęłam się i zaczęłam starać się odłamać mój kawałek pizzy.
- Teraz ty poopowiadaj mi o sobie. – poprosiłam słodko.
Dowiedziałam się, że chłopak pracuje dorywczo w sklepie muzycznym, co bardzo mi się spodobało, urodziny obchodzi 1 lutego, czyli już niedługo. Oboje uwielbiamy twórczość Nirvany i The Rolling Stones. 



Mieszka w dobrze znanej mi dzielnicy i niedawno urodziła mu się siostrzyczka.
- Będziesz mogła mi pomóc w opiece nad nią... – zaśmiał się.
- Niedoczekanie twoje! Dzieci mnie nie lubią. Przed świętami pojechałam z Renee do jej siostry, bo jej syn obchodził pierwsze urodziny. Kazały mi go nakarmić i poklepać po plecach, żeby mu się odbiło. Zwymiotował na moją ulubioną koszule!
- Zdarza się. – wzruszył ramionami widocznie rozbawiony moim nastawieniem.
- Tak? Wieczorem ciocia poprosiła mnie, abym zmieniła mu pieluchę. Kilka godzin wcześniej z jej pomocą już mi się udało. Więc wzięłam małego i zdjęłam z niego pieluchę. Zgadnij co zrobił…
- Narobił na ciebie? – zaśmiał się.
- Z uśmiechem na twarzy! – dodałam starając się przekrzyczeć jego śmiech.
- To tylko dziecko!
- Wredne, które mnie nie lubi…
- Z Tayolr będzie inaczej. Kocha wszystkich! – zapewnił.
- Zobaczymy… - wzruszyłam ramionami bawiąc się ostatkami mojego posiłku.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale właśnie potwierdziłaś moje zaproszenie. – uśmiechnął się słodko. Serce zaczęło mi mocniej bić. Przeklęłam pod nosem.
- Zobaczysz nie będzie aż tak źle. – pocieszył mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dzięki.
- To co? Zbieramy się? – zaproponował. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał 21:14, jakim cudem tak szybko zrobiło się późno!?
- Dobry pomysł. – odparłam. Ubraliśmy się i wyszliśmy.
- Odprowadzę cię.
- To nie po drodze.
- Chcę mieć pewność, że dojdziesz bezpiecznie do domu. – pogłaskał mnie po zimnym policzku.
- Po co to robisz? – zapytałam szeptem.
- Co robię? – zdziwił się. Przeszliśmy przez ulice i znaleźliśmy się w parku.
- Jesteś dla mnie taki… miły?
- Jestem kulturalny. – poprawił mnie.
- Wiesz o co mi chodzi… - zaśmiałam się. Dałam mu sójkę w bok, ale pewnie przez grubą kurtkę nic nie poczuł. Ktoś zaśmiał się głośno jakieś 60 metrów przed nami. Dobry humor od razu mi znikł. James wraz ze swoją nową laską i kumplami szli prosto w naszą stronę.  Stanęłam pod latarnią jak wryta. W oczach stanęły mi łzy.
- Co się stało? – zdziwił się Jonathan. Podążył za moim wzrokiem.
 Grupka nastolatków była coraz bliżej…

1 komentarz: